O hamakach kiedyś (w którejś iteracji tego, albo krecikowego bloga) pisałem. Nie mogę znaleźć żeby podlinkować, bo zapewne wylądowało już dawno w niebycie. W każdym razie trochę mi się pozmieniało w sprzęcie ale i w komforcie noclegu. Postanowiłem więc zebrać zmiany jakie zaszły i co tak naprawdę sprawiło, że z „w miarę” lub „lepiej niż na ziemii, ale nie jakoś super”, przeszedłem do „ależ się wyspałem”. I o tym będzie poniżej.
Zanim jednak się rozpiszę, pozwolę sobie podlinkować kilka źródeł które mi w tym pomogły. Część bezpośrednio, część pośrednio, ale jednak. Na początek nieśmiertelne HamakoweLove i od razu whoopiesy.
i oba specjalnie w tej kolejności by było widać ładnie jak Panowie odmłodnieli od hamakowe do whoopiesów 😉
Kolejnym ważnym dla mnie miejscem w historii hamakowania jest strona Lesovika: PORADNIK WIESZANIA i ogólnie cały poradnik tam zawarty.
Jednak to nie wszystko. Ale do tego dojdziemy.
Historia zaczyna się na JFK… znaczy ten, zaczyna się od taniego chińczyka który był bardzo wygodny … jako krzesło obozowe, albo do położenia się na godzinkę. Owszem, sypiałem w nim, ale było to – patrząc dziś – traumatyczne przeżycie. Przede wszystkim materiał się rozciągał, czyli co by się nie zrobiło, nie dało się go dobrze powiesić by obudzić się tak samo rano. Był za krótki (chyba 2,5m), oraz układał się tak bananowo jak to tylko możliwe. Owszem sypiałem w nim, owszem trzeba było wsadzać jakąś sztywną matę w środek by jakoś to działało i działało, ale poza tym, że było zawsze rano uczucie „kurde jakiś połamany jestem”, to wysypiałem się. Przed ruszeniem dalej godzina kręcenia się po obozie to było minimum. Nie chciałbym obudzić się w nim w sytuacji gdy musiałbym szybko się zebrać i iść czy jechać dalej. Nie.
Drugi był inny chińczyk. Ten był już z tych ciut lepszych, ma moskitierę, prawie się nie rozciąga, ma też rozsądniejszą długość bo ok 3m (około bo wiadomo jak to z tanią produkcją dla Aliexpress), było lepiej, dało się leżeć mniej na banana, nie trzeba było go napinać przy wieszaniu do „sztywności” (tamten się tak rozciągał że wieszało się na sztywno, a rano leżalo niemal na ziemii). Ale coś nie grało. Ciągle budziłem się i potrzebowałem dojść do siebie.
Trzeci hamak to Lesovik. Ten najtańszy, bez moskitiery. Kupiłem w wersji „economy” i mam do niego samobieżną moskitierę zakładaną na cały hamak. (Dlaczego tak będzie później). Niby znałem teorię podaną powyżej. Ale pierwsze dwie nocki były … kiepskie. No było jak w tym drugim chińczyku. Potem poszedłem na łatwiznę – dokupiłem dyneemę i dorobiłem whoopie slingi – to dało tyle, że nie musiałem kombinować z rozwieszaniem, po prostu taśma, whoopie, hamak, whoopie, taśma i wieszałem hamak w kilkadziesiąt sekund. Mega gdy wiesza się hamak nie tylko do spania, ale też jako krzesełko w ciągu dnia w czasie wypadów pieszych albo rowerowych.
Jednak same whoopie niewiele dały w kwestii spania. Nadal niby wieszam dobrze, 30*, dobre dystanse, wysokości… wszystko wg zasad. Ale jednak kurka wodna coś nie gra. W końcu zdecydowałem się skorzystać z kolejnego odcinka dyneemy i założyłem sobie cięciwę. Moje myśli były BARDZO sceptyczne. Co mi da kawałek sznurka jeśli i tak i tak wieszam poprawnie? W każdym razie założyłem i … po pierwszej nocy z cięciwą wiem jedno – nigdy więcej bez niej. Teraz zwyczajnie hamak pode mną się napina, owszem, ale nie w banana, nie ściąga do środka, tylko pozwala całą noc przespać w skosie. Bez niej zwyczajnie w nocy mnie prostowało, albo wysuwało do pozycji jak w krześle. Z cięciwą zaś obudziłem się rano i … było jakbym spał na dużym, wygodnym, domowym łóżku z grubym materacem. A w sumie miałem wokół siebie tylko hamak i cienki, letni, śpiwór.
Także z mojej strony – jeśli sypiasz w hamaku ale coś jest nie tak – dorzuć te kilka gram sznurka. U mnie bardzo pomogło.